wtorek, 3 sierpnia 2010

Roztropność

Tak. Oto roztropność.
Jak codzień (coeon, codekada, cowiek, cowszechczas) siedziałem pod brzozą. Niesamowicie szybko, natychmiast, antychmiast, aszybko, wszechwiecznie spadł mi na głowę liść. Spokojnym ruchem, będącym przeciwieństwem nadchodzącej śmierci, podniosłem go i zjadłem. Nie smakował mi. To nie był dobry pokarm dla boga ("więc ludzie ucząc się od swego stwórcy liści także nie jedli, stosowali je w celach leśnych, gdy brakło papieru"), lecz krowom smakował. Czyli równowaga, RÓWNOWAGA, była zachowana.
Spojrzałem w górę. Brzoza cierpiała. Spadł jej liść. Roztropnie, skubana (dosłownie), wypuściła narządy rodne (u brzóz, to nie przelewki!) i się rozmnożyła. Tak powstały brzozy na świecie, a od nich reszta drzew. Samemu, by uczcić tę chwilę, uczyniłem TĘ BRZOZĘ świętą i nieśmiertelną. Jej liście nie opadały już więcej ("święte, wielkie drzewo w mitologi celtyckiej nie było pierwotnie dębem, lecz brzozą. Także Skandynawowie mieli na myśli brzozę, pisząc jesion").
Po zajęciu się brzozą, teraz już Brzozą, znów spojrzałem na unoszące się pluszowe króliki. Były takie pocieszne. Biel ich sierści odbijała i absorbowała promienie słoneczne.
Ale moja wypowiedź nie miała z tym związku. Wyznawcy wciąż z otwartymi ustami po incydencie z pochłonięciem liścia czekali na moje słowa.
-Moi... Po prostu moi. Dzisiaj będzie politycznie, ponieważ jesteście Francuzami, żyjącymi w XIX wie... Co?! Jak śmiesz mi się sprzeciwiać! - wytknąłem palcem jednego z słuchaczy, który coś powiedział. - Nie sprzeciwiasz się? To co to znaczy, że nie Fra... A!... - tego zżuje krowa, tak! tak będzie. - Więc jesteśmy w Polsce i mamy wiek XXI? Cudownie. I tak będzie politycznie.
Przeciągnąłem się ku trwodze wyznawców i szczęściu strzelających odgłosów kręgosłupa.
-Więc nigdy, przenigdy, ALE TO NIGDY!, nie zachowujcie się jak idioci, gdy idzie o religię. Nigdy nie mieszajcie wyznania z polityką. Symbole religijne są dla was nie dla mediów. Kisiel służy do jedzenia, nie walki! Budyń też się je. A sorbet truskawkowy składa w ofierze! Nigdy nie bijcie swoich kapłanów w imię wiary - oni znają się na wierze lepiej, a jak się nie znają - wierzcie mi, że ja zawsze jestem głodny. Mhm może to potwierdzić. Co jeszcze chciałem... A, wiem - ("on nie zastanawiał się, lecz napinał sytuację niczym grzbiet wyciągniętej z wody kobiety [ślady krwi] ryby. Mój poprzednik miał złe myśli"). - Następnym razem możecie przynieść mi trochę nasion kawy, zajmę się ogrodnictwem - ("i stał się ogród").
Nie zważając na nich, zasnąłem.